Prawo do gotowania z pasją
Bieg karnawałowy we Wrocławiu i życiówka na 10 km
Trzy tygodnie temu wzięliśmy z Krzyśkiem udział w biegu karnawałowym we Wrocławiu . Dystans 10 km to chyba mój ulubiony, ale jakoś przez poważną kontuzję, która przypałętała się pod koniec ubiegłego roku, musiałam na długo zrezygnować z treningów, a później bardzo powoli i ostrożnie wracałam "do żywych". Na bieg karnawałowy zapisałam się jednak już sporo wcześniej, bo chyba jeszcze w grudniu, zaraz po Biegu Mikołajów na Partynicach . Swoją drogą miałam na temat tego biegu napisać parę słów w osobnym wpisie, ale w końcu odpuściłam. W każdym bądź razie wiem, że w tym roku w Mikołajki wybiorę inną imprezę . Tor był beznadziejny, nierówny, a organizatorzy kasując 60,00 złotych za pakiet startowy reklamowali się, że na uczestników czekał będzie "worek prezentów". W istocie w worku był 1 (słownie 1 pseudo batonik energetyczny) i nic poza tym. Całe szczęście, że chociaż za każdy przebiegnięty przez nas kilometr 1 zł trafił na cele charytatywne.
Bieg karnawałowy we Wrocławiu to jednak całkowite przeciwieństwo biegu Mikołajów. Pełen profesjonalizm i wszystko dopięte na ostatni guzik . Nasza "opiekunka" do Dzieci, czyli mój Średni Brat Łukasz, przyjechał na czas, ale przyznaję bez bicia, że trochę za późno zajechaliśmy na miejsce i zanim odebraliśmy pakiety startowe nie było czasu na rozgrzewkę. Tak, tak, głupota, ale przecież nie będę się rozgrzewać w czasie, gdy inni będą już na trasie.
Ustawiliśmy się więc z Krzyśkiem pod koniec stawki, nastawieni na to, że po prostu 3-4 kilometry potruchtamy w ramach rozgrzewki. Mój Mąż od razu mi zapowiedział, że całą trasę będzie biegł przy mnie, a nie swoim tempem (na luzaku bez przygotowania wykręca 46-47 minut, więc "moje tempo" musiało Jemu "trochę" doskwierać). Nie wiedziałam jednak jaki był cel tego postanowienia. Początkowo myślałam, że to tak w ramach odpoczynku, ale przecież, jak ktoś biega na luzaku w tempie około 4:40, to te 5:30, które zakładałam utrzymać byłoby dla Niego mordęgą. Dopiero na mecie załapałam, że mój Mąż postanowił mi pomóc pobić w końcu mój rekord życiowy, który do tego biegu wynosił coś koło 55:40 (dokładnie nie pamiętam) .
W każdym bądź razie już po 100 metrach wiedziałam, że plan 3-4 km rozgrzewki się nie powiedzie . Startując z końca stawki ponad 600 biegaczy mieliśmy przed sobą ludzi biegających baaaardzo wolno (nawet jak dla mnie), więc od samego początku zaczęliśmy wyprzedzać. Akurat nie wiem czemu, ale 2 tygodnie przed Biegiem karnawałowym zaczęłam detoks cukrowy i przez ten czas w ogóle nie jadłam węglowodanów, które przy wysiłku fizycznym są po prostu niezbędne. Dało się to odczuć, choć muszę przyznać, że pierwsze 5 kilometrów biegło się niespodziewanie dobrze.
Cały czas kogoś wyprzedzaliśmy, biegliśmy swoim, tzn. moim :P tempem i podziwialiśmy widoki pięknego Wrocławia. Trasa była świetna, prowadziła w dużej części przez koronę wałów, zdarzały się lekkie podbiegi i zbiegi, a więc to, co biegacze lubią najbardziej.
Patrząc na zegarek wiedziałam, że biegniemy ciut za szybko i na 5 kilometrze świadomie sporo zwolniłam . Co prawda profilaktycznie zabrałam ze sobą żel, ale będąc na detoksie nie chciałam pod niego sięgać. Niestety na 7 kilometrze czułam, jakby mi ktoś kulę do nogi przywiązał. Zaczęłam sapać, jak lokomotywa i nie poddałam się chyba tylko dlatego, że biegł ze mną Mąż. Wspierał mnie na duchu, motywował, żebym dała z siebie jeszcze trochę. A ja chciałam przez kawałek po prostu pomaszerować. Wiedziałam jednak, że jak przejdę do marszu, to już nie pobiegnę. Nigdy tego nie robiłam na treningu, więc jak miałabym zrobić na biegu ? Sięgnęłam więc po ten 25g żel, który zadziałał chyba bardziej jak placebo i czołgałam się dalej. Tzn. nie czołgałam, a nawet biegłam. Co prawda 8 kilometr wyszedł najsłabszy, ale później jeszcze trochę przyspieszyłam.
Wbiegłam na metą sapiąc już niemiłosiernie, ale widząc zegar od razu się uśmiechnęłam . Wiedziałam, że złamię te 55 minut. Suunto pokazało 53:48, endomondo 53:50, a oficjalny czas (podobno brutto) to 53:54. Czasy netto nie zostały opublikowane, ale i tak jestem mega zadowolona. Chciałam zakręcić się w okolicach swojego dotychczasowego rekordu. Po cichu marzyłam o złamaniu 55 minut, a udało się zejść poniżej 54.
Nasza Julcia oczywiście także nie odpuściła możliwości wystartowania w biegu krasnali i była niesamowicie zadowolona z masek karnawałowych, które otrzymał każdy uczestnik biegu.
Teraz planuję już najbliższe starty i od razu po powrocie z biegu zapisałam się na GoGen na 10 km oraz na 4. PKO Nocny Wrocław Półmaraton. Mocno też myślę nad startem w Sky Tower Run i chyba się zdecyduję :D Oczywiście kusi mnie także wrocławski maraton, ale wolę jeszcze trochę potrenować i zobaczyć czy moje niedorozwinięte panewki biodrowe wytrzymają taki wysiłek.
Jedno jednak wiem, bieganie sprawia mi niesamowitą frajdę. A bieganie z bliskimi to już w ogóle jest najlepsza rozrywka pod słońcem.
Pozdrawiam Was serdecznie i mam nadzieję: do zobaczenia na biegowych ścieżkach !
-Bernadetta